Krew męczenników
Ci, którzy widzieli film „Cristiada” opowiadający o powstaniu cristeros (tj. powstaniu chrystusowców) w Meksyku w latach 20. ubiegłego wieku, zapamiętali na pewno postać niespełna 15-letniego chłopca, który oddał swoje życie za Chrystusa. To autentyczna postać José Luisa Sáncheza del Río. Umierając, zdążył zaznaczyć swoją krwią znak krzyża. Osiem lat temu wśród 13 męczenników meksykańskich został wyniesiony na ołtarze. Jego relikwie peregrynują po całej Polsce. Towarzyszy temu projekcja filmu „Cristiada”, który – zdjęty z ekranów przez niektórych dystrybutorów ze względu na swój niepoprawny politycznie wydźwięk – wyświetlany jest przy kościołach czy w bibliotekach. Podobnie było w Żyrardowie i Budziszewicach.
Do Żyrardowa relikwie męczennika przybyły rano w sobotę 22 czerwca ze Skierniewic. Tam w prywatnym domu oczekiwały na przewiezienie do kościoła św. Karola Boromeusza. W Skierniewicach znalazły się za sprawą Elżbiety Kryckiej i jej koleżanki, które – nie zważając na odległość – wybrały się po nie do oddalonego o 280 km Łasina pod Grudziądzem. Z Żyrardowa po nabożeństwie i adoracji przewieziono relikwie do Budziszewic. Tam znalazły swoje miejsce w kościele pw. Przemienienia Pańskiego.
– Najciężej jest mi założyć czerwony ornat, oznaczający krew męczenników – mówił do wiernych ks. Marcin Borządek, prefekt w Budziszewicach. – To jest świadectwo tych, którzy zapłacili najwyższą cenę, aby zaświadczyć o swoje wierze. Ten kolor czerwony jest dla nas jakby wyrzutem sumienia, bo widzimy ludzi, którzy rzeczywiście poszli do końca za Bogiem. Nie w niedzielę, nie od czasu do czasu, nie tylko z tradycji czy zwyczaju, ale byli przekonani, że ich życie nic nie znaczy wobec świadectwa wiary.
Po Mszy św. i adoracji relikwie zostały przewiezione do Podkowy Leśnej. Są teraz na terenie archidiecezji warszawskiej. Niewykluczone, że trafią jeszcze do któregoś z kościołów diecezji łowickiej, bowiem producent filmu „Cristiada” Pablo José Barroso, który sprowadził relikwie do Polski, obiecał, że pozostaną w naszym kraju na zawsze.
Tekst i zdjęcia dzięki uprzejmości redakcji „Gościa Niedzielnego”.